Florence Foster Jenkins choroba – jak syfilis stworzył najsłynniejszą „koszmarę opery”?
Historia Florence Foster Jenkins to więcej niż opowieść o „najgorszej śpiewaczce świata”. To historia syfilisu, choroby, która zdeterminowała jej życie, karierę i… brak talentu. Dlaczego milionerka zamiast spokojnej emerytury wybrała scenę, mimo że publiczność zamiast kwiatów rzucała w nią kulkami z papieru? I jak choroba weneryczna wpłynęła na jej legendarną nieumiejętność trafiania w dźwięki?
Kim była kobieta, która śpiewała jak nokturn Chopina grany na trąbce?
Urodzona w 1868 roku Florence Foster Jenkins zaczęła jako utalentowana pianistka – koncertowała nawet w Białym Domu! Wszystko zmienił ślub z Dr. Frankiem Thornton Jenkinsem. To on zaraził ją syfilisem, zanim medycyna znała penicylinę. Po rozwodzie Florence postanowiła spełnić marzenie o karierze wokalnej. I tu zaczyna się problem: uszkodzenia neurologiczne spowodowane chorobą mogły zaburzyć jej słuch. Czyli – nie słyszała, że fałszuje. Brzmi jak żart? Dla niej był to początek artystycznej drogi przez mękę.
Syfilis w XIX wieku – dlaczego rtęć i arsen nie były dobrym pomysłem?
Gdy Florence zachorowała, lekarze „leczyli” syfilis rtęcią i arsenem. Efekt? Oprócz typowych objawów – owrzodzeń i zmian skórnych – pojawiły się halucynacje, problemy z koordynacją i postępująca utrata słuchu. Czy to możliwe, że te same toksyny, które miały ją uleczyć, pogłębiły jej dezorientację muzyczną? I czy właśnie dlatego ubierała się na scenie jak „skrzyżowanie wróżki z papugą”, kompletnie nie przejmując się śmiechem widowni?
Fałszowanie high C – objaw choroby czy brak talentu?
Krytycy opisujący jej śpiew używali porównań do „wycia chorej wydry”. Ale czy winny był tylko brak umiejętności? Uszkodzenia nerwowe w przebiegu syfilisu mogły zaburzać jej percepcję dźwięków. Dodajmy do tego problemy z pamięcią i wahania nastroju – czy Florence naprawdę wierzyła, że śpiewa jak Callas, czy może choroba odbierała jej krytycyzm? I dlaczego nikt z bliskich nie powiedział: „Florence, przestań, to żenada”?
Carnegie Hall 1944 – sukces czy publiczne samobójstwo artystyczne?
W październiku 1944 roku Florence wynajęła Carnegie Hall, sprzedając bilety w kilka godzin. Recenzenci pisali potem: „To nie był koncert, to seans egzorcyzmów”. Publiczność pękała ze śmiechu, gdy próbowała wykonać arię Królowej Nocy. Ale dlaczego właśnie ten występ uważała za szczyt kariery? I czy prawdą jest, że zmarła miesiąc później nie z powodu choroby, ale… złamanego serca po drastycznych recenzjach?
Śmierć jako ostatni akt opery życia – co naprawdę zabiło Florence?
Oficjalna przyczyna zgonu to zawał serca, ale plotki mówiły, że to wstyd po koncercie w Carnegie Hall dobił 76-letnią artystkę. Prawda? Przez dekady żyła z nieleczonym syfilisem, który uszkodził niemal każdy organ. Czy jej upór, by śpiewać mimo choroby, to przejaw heroizmu, czy może skutek neurologicznych zaburzeń? I dlaczego do dziś lekarze analizują jej historię jako przypadek wpływu kiły na mózg?
Dlaczego w 2024 roku wciąż oglądamy filmy o najgorszej śpiewaczce świata?
Jej życie ekranizowała Meryl Streep („Florence”), a fankami są Lady Gaga i Beyoncé. Co nas fascynuje? Paradoks: milionerka bez talentu, która kupowała aplauz, ale też kobieta walcząca z chorobą i społecznymi ograniczeniami. Czy jej historia to metafora walki z iluzją doskonałości? A może po prostu lubimy śmiać się z tych, którzy… nie słyszą, że śmiech jest złośliwy? Florence Foster Jenkins została ikoną nie dlatego, że była dobra. Ale dlatego, że wierzyła w siebie bardziej niż ktokolwiek inny. I może właśnie o to chodzi w sztuce?